18/04/2024

Sportowy Fanatyk

Strona dla fanów sportu. Znajdziesz tu kalendarium urodzinowe, aktualności, ciekawostki oraz wspomnienia z pamiętnych wydarzeń sportowych.

Lata 90. – złota era wagi ciężkiej cz.3

14 min read

Przyszedł czas na to, aby dokończyć moją trylogię o złotej erze wagi ciężkiej. Dzisiaj na tapet wezmę lata 1997-1999. Powiedzieć, że wówczas się dużo działo, to tak jak gdyby nic nie powiedzieć. Zapraszam do przeczytania.


ROK 1997

David Tua vs Ike Ibeabuchi

Na początek starcie bokserów, którzy nie liczyli się wówczas w walce o najwyższe laury w wadze ciężkiej, ale boksowali widowiskowo. Obaj pięściarze byli przed tą walką niepokonani. David Tua miał bilans 27-0 (23 KO), a Ike Ibeabuchi 16-0 (12 KO).

Faworytem pojedynku wydawał się Tua, którego porównywano do samego Mike’a Tysona. Ibeabuchi był wówczas kompletnie nieznany.

Od początku pojedynku publiczność przecierała oczy ze zdumienia. Często dochodziło do wymian ciosów, nikt nie cofał ręki, to po prostu była wojna. To jest jedna z tych walk, która nie wymaga mojego większego komentarza… Popatrzcie na skrót pojedynku:


Gdybym miał być sędzią punktowym, to ciężko byłoby mi ocenić, który z bokserów jest lepszy. Ostatecznie wygrał Ike Ibeabuchi jednogłośnie decyzją sędziów (117-111, 116-113, 115-114). W walce padł rekord w liczbie zadanych ciosów w wadze ciężkiej. Było ich aż 1730. W dodatku była to tak krwawa wojna, że David Tua doznał dość poważnego złamania kości w lewej ręce. Ike Ibeabuchi natomiast miał bardzo silne bóle głowy.

Pewnie niewiele osób przed walką pomyślałoby, że będą w niej aż takie emocje. Szkoda, że Ibeabuchi nie wykorzystał w dalszej fazie swojej kariery swojego potencjału. O jego problemach z prawem najlepiej poczytać na angielskiej Wikipedii.

Evander Holyfield vs Michael Moorer II

Obaj Panowie walczyli już ze sobą w 1994 roku. W walce rewanżowej trzy lata później stawką pojedynku były pasy mistrza świata wagi ciężkiej federacji WBA i IBF.

Walka od samego początku była ciekawa. Obaj pięściarze walczyli ofensywnie, co mogło się podobać obserwatorom. Oboje oddawali podobne ilości ciosów, co sprawiało, że pierwsze rundy były niezwykle wyrównane. W trzeciej rundzie Panowie zderzyli się głowami, co przyczyniło się do powstania rany nad prawym okiem Holyfielda. Pod koniec czwartej rundy zawodnicy jeszcze bardziej wzmogli swoją aktywność w ringu. Holyfield uderzał ciosami w głowe natomiast Moorer celował głównie na korpus.

Piąta runda okazała się wspaniała, obaj pięściarze po raz kolejny zasypywali siebie gradami ciosów. Skuteczniejszy okazał się Holyfield, który pod koniec rundy posłał Moorera na deski.
W kolejnych rundach natomiast oglądaliśmy popis Holyfielda. „The Holy” zarówno w siódmej jak i ósmej rundzie posyłał rywala na deski. Holyfield bił bardzo mocno, szczególnie jego prawe sierpowe robiły wrażenie na jego rywalu. W przerwie między ósmą a dziewiątą rundą lekarz zakazał kontynuowania walki. Holyfield oprócz obrony pasa mistrzowskiego federacji WBA zdobył jeszcze pas federacji IBF.

To była kolejna walka, która przysporzyła wiele emocji, do pewnego momentu wydawało się nawet, że Moorer po raz kolejny może pokonać Holyfielda, ale później w sumie pięć razy padał na deski…

Foto: The Fight


Shannon Briggs vs George Foreman

Kolejny świetnie zapowiadający się pojedynek. 25-letni Briggs mierzył się z bardzo doświadczonym, 49-letnim Foremanem. Walka była eliminatorem do walki o pas mistrza świata WBC z Lennoxem Lewisem. Trzeba dodać, że wciąż linealnym mistrzem wagi ciężkiej był Foreman.

Walka była wyrównana. Briggs był bardzo ruchliwy w ringu, natomiast „Big George” tradycyjnie już ruszał się powoli, ale obijał głowę przeciwnika, przy okazji polując na nokaut. Ciosy Foremana miały zdecydowanie więcej mocy niż te oddawane przez Briggsa. Mimo wszystko do żadnego nokautu nie doszło, bokserzy przeboksowali dwanaście rund.

Statystyki działały na korzyść Foremana, który na 488 zadanych ciosów miał 284 celnych, czyli około 58%. Briggs natomiast oddał 494 ciosy, ale do celu doszły 223 ciosy (45% skuteczności). Wielu obserwatorów wskazywało na to, że walkę wygrał „Big George”. Tak się jednak nie stało i w sposób kontrowersyjny zwyciężył Shannon Briggs. Sędziowie punktowali następująco: 116-112, 117-113, 114-114.

Foto: boxing.pl

Shannon Briggs powiedział po walce:


– Ten facet bił tak, jakby chciał mnie zabić. Na szczęście pod koniec już osłabł i widziałem wszystkie nadchodzące ciosy. To była naprawdę trudna walka, bo nie dość, że rywal był bardzo mocny, to jeszcze miał za sobą całą salę. To był pierwszy tak duży i ważny występ w mojej karierze. W szatni bardzo się denerwowałem, czułem się, jakbym siedział na krześle elektrycznym, ale gdy już wyszedłem do ringu, ten stres zaczął ze mnie powoli schodzić i kilka razy go zraniłem.

Briggs miał prawo się cieszyć, bo czekała na niego walka o pas mistrza świata WBC z Lennoxem Lewisem. Dla George’a Foremana natomiast pojedynek z Briggsem był ostatnim w karierze. Po tym, jak w 1999 roku nie udało się sfinalizować pojedynku z Larrym Holmesem, Foreman zakończył karierę. Jego rekord (76-5) budzi do dziś ogromny respekt i nie da się ukryć, że „Big George” jest wielką legendą boksu.

Inne ważne wydarzenia w 1997 roku

Poza walkami, które przypomniałem w wadze ciężkiej wydarzyło się jeszcze sporo, o czym opowiem krótko.

Przede wszystkim warto wspomnieć, że rewanż za walkę z 1996 roku stoczyli Evander Holyfield i Mike Tyson, ale każdy wie, co się w nim wydarzyło. Tyson w trzeciej rundzie pojedynku ugryzł w ucho swojego przeciwnika i został zdyskwalifikowany. To była wówczas pierwsza obrona pasa mistrzowskiego federacji WBA przez Evandera Holyfielda. Celowo nie wspominałem szerzej o tej walce, bo zachowanie Tysona mnie wręcz brzydzi.

Ważne również były walki Lennoxa Lewisa, który bronił pasa mistrza świata WBC w starciach z Olivierem McCallem i Andrzejem Gołotą.
Lewis zrewanżował się McCallowi za porażkę z 1994 roku. Co ciekawe do wygranej Lewisa doszło po tym, jak McCall zaczął płakać. Można by rzec, że McCall bardziej w tamtej walce walczył ze swoją psychiką niż z Lewisem. Natomiast o starciu brytyjskiego mistrza z Andrzejem Gołotą nie ma nawet co wspominać. Polak został znokautowany już w pierwszej rundzie…

Foto: bokser.org


ROK 1998

Lennox Lewis vs Shannon Briggs

Przyszedł czas, aby przywołać kolejne zapierające dech w piersiach starcie. W pojedynku o pas mistrza świata federacji WBC, to Lewis był zdecydowanym faworytem, ale po raz kolejny waga ciężka pokazała, jak bardzo jest nieprzewidywalna.

W pierwszej rundzie wydawało się, że Lennox Lewis kontroluje walkę, ale pod koniec rundy Briggs trafił go dość mocno i Brytyjczyk się zachwiał. Wtedy to pretendent z furią ruszył na Lewisa, zasypując go gradem ciosów. Ostatecznie Lewis ledwie co, ale wytrzymał napór przeciwnika. W następnej odsłonie walki obaj pięściarze poszli na ringową wojnę, ale według mnie dalej lepszym bokserem był Briggs, co po jego walce z Foremanem było zaskoczeniem dla wszystkich.

W trzeciej rundzie wreszcie obejrzeliśmy świetną wersję Lennoxa Lewisa, który zaczął przejmować kontrolę nad walką. Mistrz świata zadawał przede wszystkim mocne prawe sierpowe oraz świetnie operował prawym podbródkowym.

Kolejne dwie rundy to już natomiast ewidentny pokaz umiejętności Lewisa. Brytyjczyk znakomitymi kombinacjami ciosów posyłał Briggsa w sumie trzy razy na deski. W piątej rundzie sędzia ringowy zakończył walkę, po tym, jak Briggs nie trafił Lewisa lewym sierpowym i sam się przewrócił. Co tu dużo mówić Briggs był po prostu tak wycieńczony, że praktycznie w czwartej i piątej rundzie tylko się chwiał, miał problem z ponownym zaskoczeniem Lewisa.

Lennox Lewis wygrał walkę przez techniczny nokaut, ale Briggs pokazał lwi pazur i napsuł mistrzowi świata trochę krwi. To była kolejna z gatunku świetnych walk w wadze ciężkiej.

Foto: The Sun


Andrzej Gołota vs Corey Sanders

Pewnie wszyscy się dziwią, gdy patrzą jaką walkę będę teraz przywoływał. Nie jest to jednak złudzenie, bo ta walka bywa zapomniana wśród wielu osób, a zasługuje na godny szacunek. Pojedynek Gołota vs Sanders  był zakontraktowany na dziesięć rund.

Andrzej Gołota walczył w trzecim kolejnym starciu po sromotnej klęsce z Lennoxem Lewisem natomiast Sanders był szerzej nieznany na bokserskich ringach i miał już przed walką z „Andrew” 5 porażek na koncie.

Ten pojedynek miał być mało znaczący, bo Gołota miał po prostu dołożyć kolejne bezproblemowe zwycięstwo do swojej kolekcji i tym samym wracać do czołówki wagi ciężkiej. Jednak już pierwsza runda pokazała, że Sanders nie będzie chłopcem do bicia. Amerykanin wchodził z Gołotą w wymiany ciosów. Nic jednak nie przebije tego, co działo się w drugiej rundzie pojedynku…

Wojna na śmierć i życie

Andrzej Gołota obijał Sandersa niemiłosiernie, zepchnął go pod liny, a Sanders stał dalej, jak gdyby nigdy nic. Gołota był jak wściekły pies. Z każdą sekundą bił coraz mocniej, rozciął skórę nad lewym okiem Amerykanina, ale ten dalej nie padał na deski, a w dodatku odpowiadał Gołocie mocnymi ciosami. Przez chwilę obaj pięściarze tak się wymieniali ciosami, że wyglądało to z perspektywy widza tak jakby na ringu były automaty, to było coś niebywałego. Po tej rundzie spodenki Gołoty zmieniły kolor z białego na czerwony rzecz jasna od ogromnej ilości krwi, która leciała z twarzy Sandersa.

Gdy druga runda się zakończyła, to publiczność nagrodziła obu bokserów owacją na stojąco, a w dalszych rundach sytuacja wyglądała podobnie: Gołota przeważał, obijał głowę rywala, ale ten cały czas był groźny i odpowiadał ciosami sierpowymi. Po jednym z takich ciosów Gołota prawie wylądował na deskach.

Ostatecznie żaden z bokserów nie wylądował na deskach, a pojedynek został odbyty na całym dystansie rundowym. „Andrew” wygrał jednogłośną decyzją sędziów (100-90, 99-90, 97-93). Obraz ringowego szaleństwa tego pojedynku pokazuje fakt, że Sanders po tej wojnie na jakiś czas nie widział na lewe oko, a w wywiadzie dla bokser.org wprost powiedział:

„Czułem się w tej walce jak Rocky, mogę to śmiało powiedzieć. Andrzej Gołota zyskał u mnie wówczas wiele szacunku”


Władimir Kliczko vs Ross Puritty

To był pojedynek między młodym wilkiem a starszym wilkiem, z tym że Puritty był nie najmocniejszym wilkiem, bo przed walką z Kliczko miał kiepski bilans walk: 24-23-1 (22KO). Kliczko natomiast był niepokonany: 24-0 (21KO) i w dodatku pojedynek odbywał się w Kijowie, czyli w ojczyźnie Kliczko.

Od samego początku walki faworyt, czyli Kliczko kontrolował sytuację. Najpierw Ukrainiec spokojnie punktował rywala, uderzając lewym prostym oraz lewym sierpowym. Z biegiem czasu coraz mocniej obijał twarz rywala, stosując kombinacje ciosów. Kliczko jednak wyglądał coraz gorzej pod względem kondycyjnym, było widać, że jest potwornie zmęczony.

W dziesiątej rundzie nastąpił pierwszy nokdaun. Najpierw Kliczko co prawda się poślizgnął, co nie było nokdaunem, ale później już tak jakby sam upadł na deski, nawet z niewielką pomocą ze strony Puritty’ego. Kliczko wstał, ale wyglądał, jakby miał zaraz ponownie się położyć na deski ze zmęczenia. W jedenastej rundzie Puritty widząc, że Kliczko ledwo się trzyma na nogach, ruszył na niego. Wystarczyło parę ciosów, aby jeszcze bardziej oszołomić Ukraińca. Gdy narożnik Ukraińca widział, co się dzieje, to żeby zapobiec tragedii i ciężkiemu nokautowi, rzucił ręcznik. Tym samym sędzia ringowy przerwał walkę i kolejna sensacja w wadze ciężkiej stała się faktem.

Foto: TVP Sport


ROK 1999

Lennox Lewis vs Evander Holyfield I

13 marca 1999 roku, to dzień, w którym doszło do walki unifikacyjnej o trzy pasy mistrza świata wagi ciężkiej. Lewis bronił pasa federacji WBC, a Holyfield pasów WBA i IBF. Przed walką faworyta upatrywano w osobie Evandera Holyfielda, nie zważając na to, że ma dużo mniejszy zasięg ramion od swojego rywala. Holyfield był ponadto aż 14 kg lżejszy od Lewisa, co niekoniecznie było przewagą Amerykanina.

Lennox Lewis wyszedł do tego starcia niezwykle zmotywowany. Chciał udowodnić światu, że jest najlepszym pięściarzem wagi ciężkiej. Holyfield natomiast zapowiadał przed walką, że znokautuje Lewisa w trzeciej rundzie walki. Jak się później okazało „The Holy” miał ogromne problemy, aby w ogóle trafić Lewisa, a co dopiero znokautować. Lewis walczył świetnie, trzymał na dystans Amerykanina, tym samym wykorzystując swoje warunki fizyczne.

Najlepiej dominację Lewisa podkreślają statystyki oddanych ciosów z drugiej rundy pojedynku. Lewis oddał 87 ciosów, z czego do celu doszły 42. Holyfield zadał 24 ciosy, z czego do celu doszło zaledwie 8. Trzecią rundę wygrał co prawda Holyfield, ponieważ trochę podkręcił tempo zadawania ciosów i walczył przede wszystkim ofensywnie, ale to by było na tyle. Później znowu to Lewis dawał lekcję boksu.

Lewis świetnie zadawał kombinacje ciosów, które oszałamiały Holyfielda. Gdybym miał wybrać, którą rundę wygrał jeszcze Holyfield, to pewnie padłoby na rundę szóstą, dziesiątą i może jedenastą. Zatem w sumie Amerykanin wygrałby u mnie cztery rundy, co dawałoby Lewisowi pewne zwycięstwo. Według mnie nie było innej możliwości, Lewis walczył tak, że mógłbym cały czas piać z zachwytu.

Skandal, skandal i jeszcze raz skandal

Walka oczywiście została przeboksowana na pełnym dystansie, a sędziowie punktowi kompletnie dali ciała… To była po prostu kradzież stulecia. Zwycięstwo Lewisa wypunktował tylko jeden sędzia (116-113), brytyjski sędzia wypunktował remis (115-115) i co ciekawe w dwóch rundach punktował remis, co przecież miało być przez sędziów unikane. Amerykańska sędzia – Eugenia Williams przebiła jednak wszystko, bo wytypowała zwycięstwo Holyfielda 115-113…

Tym samym został ogłoszony remis i skandal stał się faktem. Po walce Lennox Lewis był po prostu wściekły i miał ku temu powód.

– Wygrałem walkę. To był mój czas chwały, a sędziowie obrabowali mnie z tego zwycięstwa. Cały świat widział co się stało i każdy wie od teraz, że to ja jestem numerem jeden i bezdyskusyjnym mistrzem, nawet jeśli nie mam wszystkich pasów. Tak naprawdę Holyfield powinien mi oddać swoje dwa pasy- powiedział po walce Lennox Lewis.

Foto: sport.net

Lennox Lewis vs Evander Holyfield II

Po ośmiu miesiącach od pierwszego pojedynku doszło do rewanżu pomiędzy Lewisem a Holyfieldem. Na początku Lewis nie chciał walczyć z Holyfieldem, po tym, co się stało w pierwszej walce, ale ostatecznie strony obu pięściarzy doszły do porozumienia.

Lennox Lewis podobnie jak w pierwszej walce zaczął bardzo dobrze. Nie pozwalał na zbyt wiele Holyfieldowi i pierwsze trzy rundy bezsprzecznie należały do niego. Lewis miał bardzo szeroki arsenał ciosów, a w drugiej rundzie jego rywala zmroził wręcz prawy podbródkowy.

Następne cztery rundy były niezwykle wyrównane, ale praktycznie we wszystkich przyznałbym zwycięstwo Holyfieldowi. Amerykanin wreszcie boksował, jak na mistrza przystało. Uderzał w szczególności prawymi sierpowymi na korpus. Przede wszystkim zwiększył ilość zadawanych ciosów i to poprawiło jego sytuację. W siódmej rundzie trafił nawet parę razy mocniej Lewisa w głowę, ale Lewis też nie pozostawał dłużny i mogliśmy oglądać piękne wymiany ciosów.

Od ósmej rundy inicjatywę ponownie przejął Lewis i nie oddał już jej do końca pojedynku. Brytyjczyk zaczął świetnie pracować balansem ciała, przez co świetnie unikał większość ciosów wyprowadzanych przez Holyfielda. Sam Brytyjczyk natomiast uderzał głównie prawymi sierpowymi w głowę, ale według mnie dalej najmocniejszą jego bronią były prawe podbródkowe, których używał od czasu do czasu.

Mimo że Holyfield walczył o niebo lepiej niż w pierwszym starciu, ale nie był w stanie odwrócić losów pojedynku. Podobnie jak w pierwszej walce obaj pięściarze przeboksowali cały dystans. Lewis ponownie okazał się zdecydowanie lepszym bokserem, lecz wszyscy czekali, jak walkę ocenią sędziowie.

Tym razem sędziowie nie mieli wątpliwości. Lennox Lewis wygrał jednogłośnie na punkty (115-113, 116-112, 117-111) i został niekwestionowanym mistrzem świata wagi bokserskiej wagi ciężkiej.

Michael Grant vs Andrzej Gołota

Ostatni pojedynek w moim zestawieniu i zarazem kolejne dramatyczne starcie z udziałem Andrzeja Gołoty. Polak walczył z niepokonanym na zawodowych ringach Michaelem Grantem o możliwość walki o pas mistrza świata WBC z Lennoxem Lewisem.

Już w pierwszej rundzie można było zobaczyć prawdziwe trzęsienie ziemi. Grant rozciął skórę nad lewym okiem Gołoty, ale za to Gołota posłał Granta dwa razy na deski. Przeciwnik Polaka wyglądał na oszołomionego, gdy schodził do narożnika w po pierwszej rundzie, ale może to było też spowodowane tym, że drugi nokdaun nastąpił równo z gongiem kończącym rundę.

W następnych rundach walka jeszcze bardziej się otworzyła, a obaj pięściarze stworzyli piękne widowisko. Więcej ciosów zadawał jednak dalej nasz bokser i to on prowadził u sędziów na kartach punktowych. W trzeciej rundzie Gołota uderzył poniżej pasa i sędzia ringowy od razu odjął mu za to punkt, ale w czwartej rundzie to samo zrobił Grant i to Amerykanin coraz bardziej pogarszał swoją sytuację. Warto dodać, że w czwartej rundzie Gołocie wyszedł świetny lewy sierpowy, który wyraźnie zachwiał Grantem.

W kolejnych rundach obaj pięściarze zafundowali wszystkim ringową wojnę. Często wchodzili w wymiany ciosów, a na nieszczęście Gołoty, Grant zaczął coraz częściej trafiać go w głowę. Jak wiemy z historii boksu, gdy podrażni się Andrzeja Gołotę, to ten później w furii potrafi robić na ringu głupie rzeczy. Przede wszystkim udziela się w nim skłonność do fauli.

Niespodziewany zwrot akcji

W dziesiątej rundzie wydarzyło się jeszcze coś innego. Michael Grant trafił prawym prostym Gołotę i pod Polakiem wyraźnie ugięły się nogi. Po tym fakcie Amerykanin wyczuł swoją szansę i zasypał Gołotę gradem ciosów i posłał go na deski. Polak praktycznie wstał od razu bez problemu i nie wyglądał na zamroczonego. Jednak gdy sędzia się go zapytał, czy kontynuuje walkę, to Gołota odmówił…

Patrząc na całokształt walki wydawało się to niepojęte, bo Gołota prowadził na punkty u wszystkich sędziów i gdyby nie dał się znokautować do końca pojedynku, z pewnością wygrałby na punkty. Niestety jednak kiepska psychika naszego boksera po raz kolejny dała o sobie znać.


I tak o to dobrnąłem do końca moich rozważań na temat wagi ciężkiej w latach 90. Niewątpliwie była to złota era tej dywizji wagowej, bo przecież sami widzicie, ile wówczas było mistrzów świata, ile genialnych pojedynków można było zobaczyć.

Ogłoszenia na koniec

  1. Bardzo cię cieszę, że moje dwa poprzednie artykuły cieszyły się dużą popularnością. W związku z tym chciałbym wejść z wami w interakcje. Prosiłbym, abyście napisali w komentarzu pod tym artykułem wasz TOP 3 wagi ciężkiej w latach 90. oraz napiszcie, która walka według was przysporzyła wówczas najwięcej emocji. Proszę was o to, ponieważ chcę znać wasze opinie.
  2. W przyszłości pojawią się kolejne ciekawe artykuły o sporcie i pewnie o boksie również więc śledźcie na bieżąco mojego bloga oraz fanpage’a na facebooku.

Jeśli ktoś jeszcze nie przeczytał dwóch poprzednich części, to niech nadrobi zaległości 🙂
Część 1
Część 2

źródła artykułu:
1) informacja własna
2) bosker.org
3) Ring Polska ( Znajdziecie tutaj film, który bardzo mi pomógł przy wybraniu najlepszych walk do rankingu oraz ustalaniu chronologii wszystkich moich artykułów)
4) Boxrec

1 thought on “Lata 90. – złota era wagi ciężkiej cz.3

  1. Mój TOP 3 :
    1. Lewis
    2. Holyfield
    3. Nowe
    Najlepsza walka ciężkie pytanie, w tym okresie większość była niesamowita. Ja wybieram jednak pierwszy pojedynek Holyfielda z Bowe.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *