Puchar Świata. Po pierwszym weekendzie mały niedosyt Polaków. U Niemców widać efekt Horngachera
Pierwszy weekend Pucharu Świata 2020/2021 w skokach narciarskich za nami. Trudno jednoznacznie go ocenić pod względem występów Polaków. Z jednej strony było dobrze, a z drugiej czegoś zabrakło, aby było bardzo dobrze. Jest jednak co najmniej kilka pozytywów, o czym wspomnę w dalszej części tekstu.
Skoczek weekendu
Najlepszym skoczkiem weekendu w Wiśle był niewątpliwie Niemiec Markus Eisenbichler. Już od piątkowych treningów było wiadomo, że mistrz świata z dużej skoczni z Innsbrucka może sięgnąć po zwycięstwo w niedzielnym konkursie indywidualnym. Tak też się stało. Eisenbichler po skokach na odległość 137,5 metra i 134 metry zwyciężył z przewagą 9 punktów nad drugim Karlem Geigerem również Niemcem. Gwoli ścisłości przypomnę, że trzecie miejsce zajął Austriak Daniel Huber.
Eisenbichler pokazał, że trenerski mag Stefan Horngacher się nie zatrzymuje. Niemiec był świetny w piątek, sobotę i niedzielę. Taki pozytywny hattrick na rozpoczęcie sezonu. Dlaczego w ogóle wspomniałem o Horngacherze? Dlatego, że w poprzedniej kampanii Eisenbichler kompletnie nie mógł z nim znaleźć tego samego języka. 29-latek zajął wówczas dopiero 23. miejsce w klasyfikacji końcowej PŚ. Teraz po pierwszym konkursie prowadzi i skacze świetnie podobnie zresztą jak cała kadra Niemców.
Największe pozytywne zaskoczenie
W kategorii największe pozytywne zaskoczenie statuetki Sportowego Fanatyka wędrują do dwóch skoczków. Mowa o Danielu Huberze i Halvorze Egnerze Granerudzie. Obaj zawodnicy zajęli w konkursie indywidualnym odpowiednio 3. oraz 4. miejsce. Z pewnością przed rozpoczęciem całego weekendu niewielu się spodziewało takich rozstrzygnięć.
Tak, czy inaczej obu skoczkom należą się wielkie brawa. Huber i Granerud udowodnili, że potrafią oddać dwa skoki konkursowe na wysokim poziomie. Skakali bardzo dobrze w przeciągu wszystkich trzech dni rywalizacji i zasłużyli na pochwały. Zawsze miałem tych zawodników za chimerycznych, ale być może sezon 2020/2021 będzie dla nich przełomowy.
Czytaj także:
Zapomniane miejsca na mapie Pucharu Świata w skokach narciarskich
Największe negatywne zaskoczenie
W tej kategorii mógłbym napisać wiele. Kilku skoczków srogo rozczarowało i w tym gronie na pewno znalazłoby się miejsce dla niektórych Polaków. O naszych rodakach jednak za chwil kilka. Największe negatywne zaskoczenie weekendu to według mnie Stefan Kraft.
Zbyt wielu kibiców nie mówi o jego porażce, ale kiepski występ Austriaka w konkursie indywidualnym był wielką sensacją. Obrońca kryształowej kuli z poprzedniego sezonu zajął 32. miejsce i nie wszedł do drugiej serii. Kraft nie zachwycił także w piątkowych kwalifikacjach. Konkurs drużynowy w miarę mu wyszedł, ale do optymalnej dyspozycji utytułowanemu Austriakowi jest daleko.
Przypomnę tylko, że zazwyczaj Kraft zaczynał sezon od wysokich miejsc, więc jego niedzielna wpadka nie umknie specjalistom od statystyk.
Występ Polaków w pigułce
Im dalej w las, tym gorzej. Tak w jednym zdaniu można podsumować występ polskich skoczków w Wiśle. Nie jestem tutaj złośliwy, tylko po prostu tak było. Kwalifikacje bardzo dobre, konkurs drużynowy solidny, zakończony miejscem na najniższym stopniu podium. I niedziela… Bardzo mi szkoda tego dnia uważam, że Polacy zasłużyli na lepsze wyniki.
Najlepszym z podopiecznych trenera, Michala Dolezala był Piotr Żyła, który uplasował się na 5. miejscu. Na tym koniec Polaków w pierwszej dziesiątce. Po pierwszej serii znajdowali się w niej Dawid Kubacki i Klemens Murańka, ale… w drugiej kolejce nie dopisało szczęście. Nasi nie mieli z czego odlecieć, a trzeba pamiętać, że wówczas skoczkowie skakali z bardzo niskiej drugiej belki startowej.
Kubacki spadł na przyzwoite 11. miejsce, a Murańka niestety wylądował na 22. pozycji. Największym przegranym jest jednak Kamil Stoch, który popełnił błąd przy wyjściu z progu w drugiej serii i zakończył rywalizację na 27. miejscu. Miałem jednak szukać pozytywów, a nie narzekać.
No więc znalazłem. Bardzo podoba mi się liczba Polaków w drugiej serii konkursu indywidualnego. Oprócz powyżej wymienionych skoczków punkty zdobyli jeszcze: Andrzej Stękała, Maciej Kot i Stefan Hula. Szczególnie postawa tego pierwszego zawodnika, który zajął 19. lokatę, może cieszyć. Stękała nie punktował w PŚ od bardzo dawna. Liczę, że ten skoczek zadomowi się na stałe w pierwszej trzydziestce, choć trzeba przyznać, że w Wiśle miał szczęście do warunków atmosferycznych.
I na koniec to co najważniejsze. Wszystkie konkursy w Wiśle były bezpieczne pod względem lądowania skoczków. Zeskok, na którym był położony sztuczny śnieg, był przygotowany najlepiej w historii konkursów PŚ w Wiśle. Skoczkowie nie narzekali. Gorzej było z wiatrem, ale powiedzmy, że to pierwsze koty za płoty. Oby w następny weekend w Finlandii na skoczni Ruka warunki były sprzyjające, choć wiadomo, że ta skoczni również potrafi być kapryśna.