Trzech muszkieterów ze złotem w ręce
23 października 1964 roku zapisał się złotymi zgłoskami w historii polskiego boksu oraz olimpizmu. W tokijskiej hali Korakuen Mazurek Dąbrowskiego stał się popularnym hymnem. W ciągu godziny trzech naszych muszkieterów wywalczyło złote medale. Na dodatek wszystkie pojedynki Polacy wygrali z reprezentantami ZSRR.
Wspaniały dzień dla polskiego boksu rozpoczął się od srebrnego medalu Artura Olecha w wadze muszej. Później nastąpiły trzy finały po kolei w następujących wagach: lekka, lekkopółsrednia, półsrednia. W pierwszej z wymienionych kategorii walczył Józef Grudzień. To on jako pierwszy zameldował się w ringu. Rywalem był Wellington Barannikow.
Niespodziewany mistrz
Grudzień zdominował swojego rywala, a najlepsza w wykonaniu Polaka była druga runda, kiedy zasypał przeciwnika kombinacją ciosów. Werdykt sędziów był jednogłośny. Józef Grudzień mistrzem olimpijskim w wadze lekkiej. Można powiedzieć, że nie było to spodziewane złoto. Przed turniejem w Tokio Grudzień zmagał się z kontuzją, a w dodatku długo czekał na swoją szansę w reprezentacji. Miejsce w jego wadze blokował bowiem inny wyśmienity pięściarz, Kazimierz Paździor.
Warto podkreślić, że Józef Grudzień do czasu mistrzostwa zdobytego w Tokio nie był nawet mistrzem Polski, nie wspominając już o tytułach międzynarodowych. Reprezentował Legię Warszawa, a sport godził z pracą w Polskich Zakładach Optycznych. Po koncercie, który dał w Tokio rozpoczął pogoń za mistrzostwem Polski i ostatecznie zdobył je trzy razy (1965,1967,1968).
Podczas turnieju w Tokio przed walką finałową Palace Grudzień najpierw uporał się z Finem Halogenem, następnie z Kenijczykiem Oundo. W ćwierćfinale pokonał Bułgara Piliczewa, zaś w półfinale pewnie wygrał z Amerykaninem Ronaldem Harrisem.
Bez snu, ale na szczycie
Zaraz po dekoracji medalowej Józefa Grudnia do ringu wszedł Jerzy Kulej. W finale turnieju w wadze lekkopółśredniej zmierzył się z Jewgienijem Frołowem. Kulej tak bardzo stresował się przed walką, że w nocy nie mógł spać. Stres potęgował fakt, że jeszcze dziewięć miesięcy wcześniej Kulej przegrał z tym samym rywalem podczas finału Pucharu Europy.
Kulej, który zawsze szybko ruszał na rywali i zasypywał ich ciosami, tym razem na pewien okres walki zmienił taktykę. Nakłonił go tego trener Feliks „Papa” Stamm.
– Wszyscy wiedzą, że jesteś fighterem, że masz cios, że narzucasz tempo. Taki jest twój temperament i taki jest twój styl walki. Nikomu w głowie się nie pomieści, że będziesz zwlekał, czekał. Nawet tobie samemu i w tym jest cała trudność. Musisz wytrzymać! Musisz choćby pół pierwszej rundy panować nad sobą i czekać na atak przeciwnika. Niech on zacznie tę wojnę – powiedział dzień przed finałową walką „Papa” Stamm.
Jerzy Kulej przeczekał pierwszą rundę z atakowaniem rywala, ale w drugiej pokazał już wielką moc. Podczas całej walki używał głównie ciosów na korpus. Wygrał jednogłośną decyzją sędzią i zapewnił Polsce drugie złoto tego dnia.
Jak wyglądała droga Kuleja do finału? W pierwszej rundzie nasz zawodnik pokonał Argentyńczyka Amayaę, w kolejnej wygrał z Brytyjczykiem McTaggartem. W ćwierćfinale był lepszy od Rumuna Michalicy, zaś w półfinale zwyciężył reprezentanta Ghany Blaya.
Z opatrunkiem w geście zwycięstwa
W Tokio zagrano już dwa razy Mazurek Dąbrowskiego, a na swoją finałową walkę czekali Marian Kasprzyk i Ricardas Tamulis (Litwin reprezentujący ZSRR). Kasprzyk w przeciwieństwie do swoich polskich poprzedników nie miał problemów ze snem przed decydującym starciem. Co ciekawe na igrzyskach w Tokio zarówno on, jak i Jerzy Kulej byli w reprezentacji Polski, a cztery lata wcześniej podczas igrzysk w Rzymie tylko Kasprzyk miał ten przywilej.
Obaj panowie rywalizowali ze sobą o miejsce w kadrze w jednej kategorii wagowej. Wówczas lepszy był Kasprzyk. W Tokio nasi wspaniali bokserzy dzielili ze sobą pokój i obaj sięgnęli po złote medale olimpijskie. Kasprzyk przeskoczył kategorię wyżej, a trakcie pojedynku finałowego przezwyciężył ból. Już w pierwszej rundzie podczas obrony przed rywalem złamał palec w prawej ręce. Mimo ogromnego bólu to Polak był lepszy od reprezentanta ZSRR, wygrywając walkę w stosunku 4:1. Przy podnoszeniu toastu po olimpijskim złocie Kasprzyk miał nie lada problem. Jego palec znalazł się tuż po finałowej walce w gipsowym opatrunku. Nie było jednak większej słodyczy niż mistrzostwo olimpijskie.
Marian Kasprzyk podczas turnieju w pierwszej kolejce zwyciężył Chilijczyka Vilugrona, w drugiej pokonał Alimiego (Nigeria), w ćwierćfinale wygrał z Japończykiem Hamadą, w półfinale zwyciężył Włocha Bertiniego. Kasprzyk jest kolejnym ewenementem na skalę światową. Ma na koncie dwa medale olimpijskie (oprócz Tokio brązowy z Rzymu z 1960 roku), ale nigdy nie został mistrzem Polski.
Wszystkie wspaniałe finałowe walki naszych bokserów miały miejsce w ciągu jednej godziny. Podopieczni Feliksa „Papy” Stamma rozbili bank, a pomyśleć, że w obecnych czasach Polska nie może wywieźć z turnieju olimpijskiego choćby jednego medalu.
Źródła:
Kronika „Przeglądu Sportowego” – 100 lat polskiego sportu
olimpijski.pl – biografie sportowców
cytat Feliksa Stamma wykorzystany z tekstu Tomasza Kalemby z portalu Onet.pl
Pamiętam to historyczne wydarzenie z 1964 roku i często opowiadam o tym wyczynie młodszym kolegom lub jako ciekawostkę o orłach Stamma. Miałem przyjemność poznać wszystkich „trzech muszkieterów” polskiego boksu. Jestem pełen podziwu dla Mariana Kasprzyka człowieka z charakterem. Znajomość trwa do dziś. Dodam , że nasza znajomość trwa ponad 50 lat od walki jaką stoczyliśmy w Lublinie podczas meczu o wejście do II ligi, kiedy byłem reprezentantem Lublinianki a Marian Górnika Pszów. Wynik walki był moim sukcesem bo zasłużenie wygrałem z Mistrzem.
Świetna historia. Zazdroszczę panu znajomości z Marianem Kasprzykiem 🙂 Dziękuję za komentarz!