30/04/2024

Sportowy Fanatyk

Strona dla fanów sportu. Znajdziesz tu kalendarium urodzinowe, aktualności, ciekawostki oraz wspomnienia z pamiętnych wydarzeń sportowych.

Krzysztof Gajewski: Moje ręce wyglądały jak biała rafa koralowa

8 min read

Krzysztof Gajewski specjalizuje się w pływaniu długodystansowym. W sierpniu ubiegłego roku pobił rekord Guinnessa, płynąc 109 kilometrów w czasie 48 godzin bez przerwy. W rozmowie ze mną wspomina swój sukces i opowiada o specyfice pływania długodystansowego.

Dlaczego postanowiłeś skupić się na pływaniu długodystansowym, a nie basenowym?

Krzysztof Gajewski: Zacznę od tego, że to są dwa różne sporty. Jedynym czynnikiem, który je łączy to woda. Fakt, jeżeli pływa się na wodach otwartych, to większość treningów odbywa się na basenie, ale ogólnie mówiąc, to są sporty, które wymagają zupełnie innych predyspozycji. Natomiast tym, co od początku ciągnęło mnie w stronę wody, jest poczucie wolności i kontakt z żywiołem jakim jest woda. Kiedy wchodzisz popływać w jeziorze, rzece czy morzu jesteś zdany tylko na siebie i swoje umiejętności. Pozwala to zapomnieć o całej reszcie otaczającego nas świata, skupić się na danej chwili i jednocześnie zapomnieć o wszystkich problemach. Dodam jeszcze, że przy sportach basenowych liczy się głównie szybkość, a w pływaniu długodystansowym  trzeba mieć wytrzymałość, odporność termiczną oraz bardzo mocną psychikę.

W sierpniu ubiegłego roku osiągnąłeś niebotyczny wynik w pływaniu długodystansowym. 48 godzin bez przerwy w wodzie i 109 przepłyniętych kilometrów robi wrażenie. Jak twój organizm zachowywał się tuż po wyjściu z wody?

Akurat zaraz po wyjściu z wody organizm funkcjonował bardzo dobrze. Byłem nawet w stanie porozmawiać z całym tłumem ludzi, który przyszedł mnie dopingować na mecie. Minęło jednak 15 minut bądź pół godziny i człowiek zaczął się sypać, odcinać od tej adrenaliny.

W jaki sposób był mierzony dystans podczas twojego rekordowego wyczynu?

Bardzo dokładnie została wyznaczona pętla. Cały czas płynąłem wokół niej. Przemieszczałem się w wodzie przez 170 okrążeń pętli, którą wyznaczały bojki. Czasem były one przesuwane przeze mnie podczas płynięcia, więc szacunkowa odległość przebyta w wodzie uległa zmianie. Całkiem możliwe, że przepłynąłem 120 kilometrów, czyli ponad 10 więcej niż w oficjalnym wyniku.

Jeśli spędza się 48 godzin w wodzie, to lepiej ważyć dużo czy mało?

Mój sport bardzo wyróżnia się pod względem wagi, bo nie da się wytrzymać tyle godzin w ekstremalnych, prezentując idealną sportową sylwetkę. Jako długodystansowcy musimy mieć trochę więcej tłuszczu, bo trzeba w jakiś sposób pozyskiwać dodatkową energię. Można to łatwo policzyć. W trakcie pływania zjadłem kilkadziesiąt żeli energetycznych, jadłem także inne rzeczy oraz wypiłem kilka litrów wody. Efekt był taki, że sumarycznie schudłem 5 kilogramów, co tylko pokazuje, jak wielki to był wydatek energetyczny.

A jak wygląda twoja dieta przed takim katorżniczym wysiłkiem?

Myślę, że bardzo klasycznie. W ostatnim etapie przygotowań przed biciem rekordu korzystałem z cateringu. Spożywałem około 4-5 tysięcy kalorii. Do tego jadłem suplementy wysiłkowe. Zaliczają się do nich przede wszystkim żele, na których później startowałem. Dzienny wynik kalorii dochodził więc do 8 tysięcy.

Przed pływaniem na kopalni, w jaki sposób się do tego przygotowywałeś? Było to głównie pływanie basenowe?

Przede wszystkim miałem treningi na wodach otwartych. Cały okres poprzedzający starty na kopalni, czyli wiosna – lato. Starałem się trenować bardzo długo, średnio dziennie wychodziło to około kilku godzin. Trzeba bowiem przyzwyczajać organizm do sportu docelowego. Poza tym miałem wszystkie treningi aklimatyzacyjne do wychłodzenia, czyli w moim wypadku pływanie zimowe. Oczywiście do tego dochodziła siłownia i fizjoterapia, bo bez tego sport nie istnieje.

Podczas twojego wyczynu musiałeś także pływać w nocy. Jak wtedy reagował twój organizm? Mam na myśli aspekt braku snu oraz temperatury wody, która wcale nie odstawała od tej za dnia.

Noc to zawsze jest kryzys. W moim przypadku na kopalni Wrocław były to dwie noce z rzędu. Podczas pierwszej nocki nie odczuwałem tego, że jest ciemno i nic nie widać. Druga noc to już była zupełnie inna sprawa. Wyszło to z tego, że sobota była bardzo ciepłym dniem i nabawiłem się udaru słonecznego, więc druga noc to była istna droga przez mękę. Cały czas balansowałem na granicy tego, czy moja próba będzie kontynuowana, czy też przerwana. Nie było to nic miłego, tym bardziej że ciemność oraz mrok wzmacniają strach i problemy.

Musiałeś zatem wykazać się hartem ducha i wielką siłą woli, aby dobrnąć do końca próby. Nie bałeś się, że przytrafią ci się jakieś kontuzje?

To jest zawsze problem, bo nigdy nie wiadomo, kiedy jest odpowiedni moment, aby ewentualnie taką próbę przerwać. Woda jest dość specyficznym środowiskiem, gdzie mamy odciążony układ krwionośny i odciążone stawy. Tym samym w wodzie ciężko jest się nabawić kontuzji i przez to, że ciężej jest o urazy, to jest to na pewno plusem tego sportu.

Osobiście przyjmowałem zasadę, że z wody nie wychodzę. Jeśli byłem przytomny i świadomy, to nie chciałem przerywać próby. Nie da się też oszacować, w jakim dokładnym stanie jest organizm i jak się czuję. Jeśli natomiast człowiek myśli o wyjściu z wody, to wówczas psychicznie się sypie. Zaczyna do niego docierać świadomość, że można coś takiego przerwać. Gdybym miał jeszcze wrócić do tematu kontuzji, to jest to po prostu pewne ryzyko z uprawianiem sportu wyczynowego. Ja wiedziałem, że podczas mojego wysiłku coś się może stać i w pewnym czasie pojawiły się problemy z moimi rotatorami barków. Obecnie jednak minęło już kilka miesięcy od pływania na Kopalni i mój organizm wraca do dobrej formy.

Kiedy już wyszedłeś z wody po 48 godzinach, to moją uwagę przykuło zdjęcie twoich dłoni i palców, które wyglądały dość specyficznie. Czy mogłeś cokolwiek robić rękami dzień, czy też dwa dni po zakończeniu pływania?

Tak. Szczerze mówiąc, to moje ręce wyglądały jak biała rafa koralowa i miały podobną strukturę. Na szczęście dzień później skóra już wyglądała w porządku i nie było najmniejszego problemu z wykonywaniem różnych czynności.

Na zdjęciu biała rafa koralowa 🙂

Twój przykład pokazuje, że wyciąganie wniosków w sporcie to bardzo cenna rzecz, bo przed próbą na kopalni pływałeś także na Mazurach i tam nie udało się ustanowić rekordu. Co było główną przyczyną niepowodzenia?

W 2019 roku na Mazurach do pełni szczęścia zabrakło kilku rzeczy. Przede wszystkim odrobiny szczęścia związanego z pogodą. Trafiłem na Mazurach na wodę, która była zdecydowanie za zimna. W tamtym okresie nie było szans, aby osiągnąć mój cel, czyli przepłynąć Mazury w dwie strony. Od momentu wejścia do wody miałem świadomość, że przebycie całego dystansu jest raczej nierealne. Mimo wszystko jednak osiągnąłem połowiczny sukces, bo pobiłem rekord Europy w pływaniu długodystansowym. Z drugiej strony jednak miałem w głowie, że ta próba została zakończona porażką, bo cel główny nie został spełniony. Taka jest jednak specyfika tego sportu. Za każdym razem wchodząc do wody nie mamy pewności, jaka będzie pogoda i co się stanie. Mazury natomiast są na tyle specyficznym zbiornikiem, że, abym mógł na nim pływać, to muszę załatwić różne pozwolenia. Musi mnie asekurować policja. Tym samym trzeba nad tym myśleć kilka miesięcy w przód, a wtedy nie wyceluje się w dobrą pogodę.

Jakie są w takim razie najlepsze warunki do uprawiania pływania długodystansowego? W kopalni Wrocław pogoda była odpowiednia?

Niestety tam również pogoda nie była odpowiednia. Na kopalni sytuacja odwróciła się w drugą stronę i było za gorąco. Upał był tak wielki, że próbowałem się chłodzić do jakiegoś stopnia wodą z lodem z bidonów oraz nurkowałem pod wodą. Chwilami z przegrzania byłem półświadomy. Te dwa lata były dziwne, bo najpierw hipotermia na Mazurach i przegięcie w stronę zimna, a na Kopalni było za gorąco. Dlatego odpowiednie warunki do uprawiania tego sportu, to temperatura wody w przedziale 23°C-25°C i lekkie słońce. Przy takiej pogodzie można myśleć o biciu rekordów. Dla uzupełnienia powiem, że na kopalni woda dobijała do 30°C, a z kolei na Mazurach miała tylko 18°C. Mam nadzieję, że nadchodzące starty przyniosą mi wypośrodkowanie tych temperatur i woda będzie moim sprzymierzeńcem.

Kilka chwil po wyjściu z wody

Właśnie chciałem przejść do twoich nadchodzących startów. Czy istnieją jeszcze jakieś granice do przesunięcia?

Tak. Wracam na Mazury. Chcę znów zmierzyć się z przepłynięciem zbiornika wpław w dwie strony, co daje odległość 170 kilometrów. W kategorii otwartej w pływaniu długodystansowym jest to największy rekord, jaki jest do pobicia. Na pewno będzie się działo, bo to są trzy dni spędzone w wodzie. Logistycznie pływanie na Mazurach, to też spore wyzwanie. Muszę jednak zmierzyć się z tym, co znam, z tym, co już kiedyś próbowałem. Na pewno pojadę tam lepiej przygotowany niż wcześniej i znów rzucamy kością, jaka będzie pogoda.

Co należy zrobić, aby bardziej wypromować pływanie długodystansowe? Niewątpliwie jest to sport skrajnie wytrzymałościowy, ale jednocześnie ciekawy.

Tak, zgodzę się z tobą. Na pewno jest to też sport specyficzny, bo rzadko w innych dyscyplinach mamy do czynienia z wysiłkiem powyżej 2-3 godzin. Pływanie długodystansowe jest sportem niszowym, ale od kilku lat powoli ten trend się zmienia. Wynika to z dwóch powodów. Tym pierwszym jest fakt, że coraz więcej osób uprawia triathlon. Wielu triathlonistów uczy się pływać na wodach otwartych. Kilka kilometrów ciągiem już potrafią przepłynąć i dzięki temu wzrasta zainteresowanie naszym sportem. Drugą sprawą jest to, że pływanie długodystansowe jest ciekawe, bo na pewno kilka osób z naszego kraju już jest popularnych, dzięki temu co robią. Coraz mniej ludzi przechodzi obok naszej dyscypliny obojętnie. Świetnym przykładem obrazującym popularyzację pływania długodystansowego była liczba osób, która dopingowała mnie na Kopalni Wrocław. Było wówczas około 7 tysięcy ludzi, z czego większość na mecie. Tym samym można sprawić, że jest to sport popularny i przede wszystkim trzeba pokazywać ludziom, że taka dyscyplina istnieje. Należy utwierdzać społeczeństwo w przekonaniu, że jest to sport atrakcyjny dla wszystkich, ponieważ magia jest taka, że bijemy się z samym sobą i bardzo łatwo jest sobie wyznaczać nowe cele. Sami możemy zaobserwować swój własny rozwój i postępy.

Rozmawiał Dawid Franek

Zdjęcia pochodzą z galerii Krzysztofa Gajewskiego

Tutaj możesz wejść na stronę Krzysztofa

Czytaj także:
Włoska afera 1925, czyli gol widmo w rywalizacji o mistrzostwo kraju
Marek Plawgo: Mógłbym osiągnąć więcej, gdybym miał dwie zdrowe stopy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *