05/12/2024

Sportowy Fanatyk

Strona dla fanów sportu. Znajdziesz tu kalendarium urodzinowe, aktualności, ciekawostki oraz wspomnienia z pamiętnych wydarzeń sportowych.

Mój pierwszy finał DMP: Wszyscy byli w szoku, gdy Leigh Adams wjechał w taśmę

Dzisiaj wzięło mnie na wspomnienia. Sportem interesuję się od około 5 roku życia. Zawsze moją uwagę najbardziej przykuwał żużel. Wszystko dzięki dziadkowi, który w 2006 roku po raz pierwszy zabrał mnie na stadion w Lesznie. Miałem wtedy 6 lat i od razu pokochałem ten sport. Wtedy jeszcze miejscowa Unia nie odniosła sukcesu w lidze, ale rok później było już zupełnie inaczej…

Rok 2007 był takim, gdzie w Lesznie wreszcie na poważnie myślano o mistrzostwie. Mówię wreszcie, bo na tytuł Drużynowego Mistrza Polski Unia czekała od 1989 roku. Przed sezonem 2007 drużynę wzmocnił m.in. Jarosław Hampel. Prezes Józef Dworakowski zrobił świetny ruch. Sprowadził do zespołu jednego z najlepszych polskich zawodników, a w dodatku osłabił jednego z rywali do złota, czyli Atlas Wrocław.

Sezon 2007 potoczył się w taki sposób, że do finału doszła właśnie Unia Leszno oraz Unibax Toruń. W fazie zasadniczej oba zespoły toczyły ze sobą zacięte boje, ale dwukrotnie lepszy był Unibax i to właśnie torunianie zajęli 1. miejsce w fazie zasadniczej. Rok 2007 jest pierwszym, który pamiętam praktycznie w całości jeśli chodzi o żużel. Byłem na kilku spotkaniach, a w play-offach nie opuściłem żadnego meczu na stadionie Alfreda Smoczyka.

Grupa KIBIC SPEEDWAYApartner strony Sportowy Fanatyk

Nadszedł czas pierwszego meczu finałowego. Był 30 września 2007 roku. Około dwie godziny przed spotkaniem trybuny stadionu w Lesznie były wypełnione po brzegi. Teoretycznie mógł on pomieścić 22 tysiące widzów, ale szacuje się, że wówczas na meczu było 3-4 tysiące więcej kibiców. Wówczas obiekt w Lesznie większość miejsc stanowiły drewniane ławki.

Na stadionie można było wyczuć atmosferę żużlowego święta. Wówczas rozgrywano pierwsze spotkanie w dwumeczu, więc Unii zależało na jak największej zaliczce przed rewanżem w Toruniu. Nigdy nie zapomnę tego, jak wspaniałą oprawę przygotował leszczyński klub. Na prezentacji wszyscy kibice unosili złote folie. Na tor leciało wiele serpentyn, a doping był gorący jak pizza z pieca.

Przed pierwszym biegiem wszyscy wstali, a ja byłem za mały, by cokolwiek widzieć. Całe szczęście miałem przy sobie dziadka, który trzymał mnie na rękach i tak oto wyczekiwaliśmy rozpoczęcia starcia. Byłem podekscytowany i jednocześnie przestraszony. Przez ten stadionowy tumult nie mogłem później zmrużyć oka, ale taki urok pierwszego w życiu finału Drużynowych Mistrzostw Polski.

 Nie ma co ukrywać, że żużlowcom także udzielała się nerwowa atmosfera. Pierwsza seria startów była dla gospodarzy słaba. Adam Kajoch w wyścigu młodzieżowym spowodował upadek Karola Ząbika, a w czwartym biegu w taśmę wjechał… Leigh Adams.

Nigdy nie zapomnę przeogromnego zdziwienia kibiców. Adams był dla Unii Leszno jak talizman, wielokrotnie wyciągał drużynę z opresji i nikt z fanów biało-niebieskich nie przypominał sobie momentu, by Australijczyk wjeżdżał w taśmę. Na początku sporo osób myślało, że to młodzieżowiec dotknął taśmy, ale prawda była inna. Jeden z kibiców, gdy widział, że Bykom nie układa się spotkanie, powiedział: „Jak już Adams wjeżdża w taśmę, to jest bardzo źle. To się ku*wa nie dzieje”.

Taśma Leigh Adamsa wprowadziła zakłopotanie wśród kibiców Unii/ Foto: Mariusz Cwojda/Magazyn Żużel

Przykład Adamsa pokazuje, jaki ciężar gatunkowy miał wielki finał. W Powtórce czwartego wyścigu Unibax wygrał 5:1 i prowadził już 15:9. Mając wtedy 7 lat, spisałem ten mecz na straty, ale zapomniałem, że Unia ma do dyspozycji takie asy jak: Krzysztof Kasprzak, Damian Baliński, Jarosław Hampel i oczywiście Leigh Adams.

Już w piątym wyścigu Unia zastosowała rezerwę taktyczną. Nikt nie wierzył w kolejną wpadkę Adamsa, więc zastąpił on młodziutkiego Troya Batchelora. W parze z Hampelem Adams przywiózł 5 punktów. Ci dwaj zawodnicy dali gospodarzom sygnał do ataku. Po siódmym biegu Unia wyszła na prowadzenie 22:20. Wspaniale dysponowany był Damian Baliński, który świetnie jeździł po zewnętrznej.

Po trzeciej serii startów Unia prowadziła 32:28. Na stadionie  wybuchła wielka radość, gdy w biegu dziewiątym 5:1 wygrała niezawodna para Baliński – Kasprzak z parą Jaguś – A. Dryml. Owa radość była spowodowana tym, że Jaguś zazwyczaj świetnie radził sobie na torze w Lesznie i również w tamtym dniu zaczął spotkanie od zdobycia 5 punktów. Kasprzak i Baliński byli jednak bardzo szybcy i Jaguś nie miał z nimi szans.

Wydawało się, że w biegu jedenastym Baliński i Adams wygrają i powiększą przewagę nad Unibaxem, ale wtedy właśnie swoją moc pokazał Jaguś. Jadąc z czwartego pola rozpędził się na pierwszym łuku i minął dwóch leszczynian. Baliński dojechał do mety na drugim miejscu i jak się później okazało była to jego jedyna porażka w tamtym dniu.

Przed biegami nominowanymi Unia prowadziła 42:36. Kibice byli bardzo zadowoleni, choć wielu z nich miało z tyłu głowy, że torunianie będą mogli stosować rezerwy taktyczne. I tak też było w czternastym biegu, na tor wyjechali Jaguś z taktycznej oraz Ząbik z rezerwy zwykłej. Ci zawodnicy musieli ratować sytuację, bo trio Miedziński, Zagar, Dryml zdobyło łącznie tylko 6 punktów.

Ostatnie biegi minimalnie podwyższyły przewagę Unii Leszno, która wygrała 49:41. Ozdobą spotkania był piętnasty bieg i atak po zewnętrznej Damiana Balińskiego na drugim łuku pierwszego okrążenia. „Bally” prawie odbijając się od bandy, minął Ryana Sullivana.

Damian Baliński – lider Unii Leszno w finałowym spotkaniu z Unibaxem Toruń/ Foto: Facebook Unia Leszno

Mecz dostarczył sporo emocji, jeśli chodzi o wynik, który w kilku momentach był na styku. Leszczynianie przygotowali na finałowe spotkanie przyczepny tor, na którym ciężko było wyprzedzać. Mimo wszystko kilka akcji mogło się podobać. W wieku 7 lat na mijanki aż tak nie zwracałem uwagi. Liczył się wynik ukochanej drużyny, a ta wygrała 49:41. Na ostateczne rozstrzygnięcie w finałowym dwumeczu trzeba było czekać tydzień.

Jak się później okazało, zaliczka punktowa z pierwszego spotkania była wystarczająca i Unia wywalczyła upragnione złoto, choć to już temat na osobny artykuł. Na pewno muszę stwierdzić, że finał DMP 2007 był wyjątkowy. W Lesznie kibice po wielu latach znów mogli podziwiać swoich idoli w walce o najwyższe cele. Wśród tych osób byłem ja, ten dla którego stadion Alfreda Smoczyka stał się miejscem kultowym. Obecnie z powodu zawodu dziennikarza staram się być obiektywny, ale ukochanej drużyny z serca nie wymazuje się nigdy, a gdy opowiadam komuś o żużlu, to z dumą podkreślam, że wychowałem się „na Smoku”. Rok 2007 był prawdziwym początkiem mojej żużlowej przygody, która trwa do dziś i mam nadzieję, że będzie trwała jeszcze bardzo długo.
Pozdrawiam moich czytelników, trzymajcie się ciepło!

Czytaj także:
Z cyklu legendy speedway’a: Leigh Adams
Z cyklu legendy speedway’a: Alfred Smoczyk

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *